Nabożeństwa

Niedziela: godz. 11.00

Studium Biblijne

Czwartek: godz. 18.00

KECH na facebooku

KECH na facebooku

Marta

Moja droga z Bogiem zaczęła się, kiedy trafiłam tutaj, do Zboru w Żninie.
Miałam wtedy 12 lat i wielu rzeczy nie rozumiałam. Jednak pierwszą rzeczą, którą zrozumiałam było to, że Bóg jest kimś dostępnym. Moje zainteresowanie i podejście do Niego zaczęło się zmieniać.
Kiedy usłyszałam ewangelię, kolejną rzeczą, z której zdałam sobie sprawę, była Boża miłość do nas. Oczywiście, wywarło to na mnie ogromne wrażenie.
Uważałam jednak, że zapraszając Jezusa do swojego życia, będę mogła zatrzymać je takim, jakim jest. Bóg będzie mi po prostu pomagał, gdy coś pójdzie nie tak, a ja będę Mu za to dziękować.
Wynikało to pewnie z faktu, że nigdy nie uważałam by mój sposób życia był zły.

Czytając Biblię skupiałam się raczej na tym, jaki Bóg jest wobec mnie, nie - jaka ja powinnam być wobec Niego. Zakreślałam te fragmenty, które mówiły o obietnicach, miłości i opiece. Chociaż nawet tej opieki do końca nie doceniałam – kiedy odnosiłam jakiś sukces, zawdzięczałam to raczej sobie.

Z biegiem lat zaczynałam rozumieć, czym jest grzeszność. Zaczynałam dostrzegać w swoim postępowaniu coraz więcej błędów. Kiedy grzeszyłam, było mi wstyd. Zamiast od razu zwracać się do Boga, bardzo zwlekałam. Nie czułam się godna, by stanąć przed Nim.
Im dłużej trwał taki stan, tym trudniej było mi się zwrócić do Boga. Próbowałam własnych sił i starań, by zmienić swoje postępowanie i myślenie. Oczywiście robiłam to wszystko dla Niego. Chciałam najpierw stać się lepsza.
Oczywiście takie okresy przeplatały się z momentami, gdy czułam się naprawdę blisko Boga, czułam się spokojna. Zwykle był to efekt jakiejś rozmowy, czy pokrzepiającego kazania. Jednak emocje szybko mijały, a ja znajdowałam się w tej samej sytuacji.

Podczas słuchania cudzych świadectw, czy rozmów z wierzącymi bardzo zadziwiała mnie ich postawa. Nie rozumiałam, jak udaje im się utrzymywać tak dobrą relację z Bogiem? Jak to robią, że czują się tacy spokojni, tacy pewni? Ciągle na nowo przeżywają i cieszą się z tego, co zrobił dla nich Jezus.
Wiedziałam, czym jest zbawienie. Nie potrafiłam jednak cieszyć się z tego tak jak inni. Nie potrafiłam żyć z Bogiem tak jak inni. Mimo to ciągle starałam się być lepsza, by Bóg mnie zaakceptował.

Kiedy pastor poruszył ze mną po raz pierwszy temat chrztu, nie wiedziałam, co powiedzieć.
Nie byłam pewna, czy jestem zbawiona. Kiedy ktoś pytał: „Czy oddałaś swoje życie Jezusowi?” Uważałam, że tak – przecież zrobiłam to, kiedy miałam 12 lat.
Czułam się coraz mniej spokojna. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Coś muszę robić źle, skoro nie czuję się tak, jak czuć powinnam, jako osoba zbawiona.

W zeszłe lato pastor zabrał mnie na mój pierwszy obóz do Teodorowa. Tam po raz pierwszy nawiązałam relacje z młodymi, wierzącymi ludźmi. Bardzo różnili się od moich dotychczasowych znajomych. Po raz pierwszy też miałam okazję rozmawiać o Bogu z osobami podobnymi do mnie: chodzącymi do szkoły, na studia, mającymi do czynienia z podobnymi sytuacjami. Czytaliśmy razem Biblię, rozmawialiśmy nocami, dzieliliśmy się przemyśleniami, przeżyciami, świadectwami.
Właśnie po takich obozach i konferencjach bardzo dużo myślałam, dużo czytałam, szukałam odpowiedzi na różne pytania, z którymi w końcu zwracałam się do Boga.

W tym roku na obozie Bóg pozwolił mi zrozumieć bardzo ważną rzecz. Rzecz, której wcześniej nie rozumiałam, albo może nie chciałam zrozumieć.
Zamysłem Boga nigdy nie było to, bym żyła po swojemu, zapraszając do tego życia Boga, po to, by mógł je ulepszać, ewentualnie naprawiać. Bóg miał inny plan.
Oddał swojego Syna, by umarł za mnie na krzyżu i zabrał moje stare życie na ten krzyż.
Zrozumiałam, że nie mogłam wzrastać w wierze przez te kilka lat, ponieważ moim fundamentem nigdy nie był Chrystus. Tym fundamentem było raczej pragnienie szczęśliwego życia, w którym będę spokojna, bo Bóg wysłuchuje moich próśb.
Kiedyś zwracałam się do Boga, ale podświadomie oczekiwałam, że to On dostosuje się do moich planów, że oddali ode mnie zło, ale w taki sposób, w jaki ja tego chce.

Zrozumiałam, że powinnam przekierować mój wzrok z siebie i zacząć patrzeć na Jezusa. Powinnam zaprzeć się samej siebie.

„Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje.” (Łk 9, 23)

Zaprzeć się własnych pragnień, planów, własnego „ja”, własnej chwały na tej ziemi, po to by oddać chwałę Bogu.
Pozbyć się każdej sfery mojego życia, mojego myślenia, którą chcę zachować tylko dla siebie.
Robić wszystko: żyć, chodzić, myśleć, patrzeć przez pryzmat Jezusa, nie szukając niczego dla siebie.
O to wszystko i tak Bóg ma staranie, sami się o to lepiej nie zatroszczymy.

„Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożegoi sprawiedliwości Jego, a wszystko inne będzie Wam dane.”(MT, 6;33)

Po raz pierwszy zapragnęłam, by Jego wola, stała się moją wolą.
Bo wiem, że Bóg ma Plan większy, niż mogę go sobie wyobrazić.

/-/ Marta

Published on  20.09.2016